Monday 31 December 2012

Z Vang Vieng do Vientiane


Rano pojechalismy (znow na rowerach- tym razem laogoral)  zobaczyc jeszcze jedna jaskinie w okolicy. Byla calkiem spora i blekitna woda u podnoza necila kapiela. Ale sie nie dalismy, wrocilismy, zeby zdarzyc na busa (i poprzedzajacego go nalesniczka). A teraz jestesmy w stolicy, juz po kolacji i spacerze. Pawel sie odgania od komarow, a Julka sie buja na hamaku. W oddali slychac kakofonie roznych imprez, karaoke i przedwczesnych petard. Szczesliwego Nowego Roku 2013 od redakcji bloga (a as i tak wciaz jest 2055 rok!)

Vang Vieng

Przepraszamy za 2dniowa przerwe w dostawie wiesci, ale internet odmowil wspolpracy. Vang  Vieng nas zaskoczyl i nie bylo to mile zaskoczenie, raczej cos jak spedzenie deszczowego jesiennego weekendu w Sopocie. Po dawnych imprezach do rana (przezornie wzielisny nocleg na uboczu) nie ma sladu (o pizzy z grzybkami nie wspomne - trzy razy przegladnelismy menu, zeby byc pewnym, ze obudzimy sie jutro a nie za kilka dni). Zycie nocne bylo raczej spokojne, a turysci nastawieni na aktywny wypoczynek (bo co tu innego robic). I takoz my tez uczynilismy wynajmujac rowerki zeby zobaczyc okoliczne jaskinie. Rowerki byly miejskie, jeden rozowy (zgadnijcie czyj), a drugi niebieski. I tak pojechalismy sobie jakies 16 km, poprawiajac spadajacy  lancuch co 2 km ( oczywiscie w niebieskim rowerze, bo rozowy sie nie psul)  i dojechalismy. Jaskinie nam pokazywal lokalny przewodnik (wygladal jak Gollum) i bylo naprawde fajnie. Po jednej z jaskin sie plywalo na oponie od traktora (tudziez innego duzego pojazdu). Po powrocie do miasta ruszylismy na splyw rzeka  tez na oponie. A potem poszlismy na pizze  (bez grzybkow)  i spac.

Saturday 29 December 2012

Vang Vieng

No i dotarlismy.  Vang Vieng to ciekawie polozona mekka luzakow.  Dla starszego rodzenstwa teraz padnie zapewnienie, ze bedziemy rozsadni. Dla mlodszego rodzenstwa dodamy, ze jeszcze nie jestesmy tacy starzy, zeby nie wiedziec jak sie bawic ;).  A teraz taka mala dygresja o samej podrozy do VV. Wstalismym, spakowalismy sie i o umowionej godzinie (8.30) bylismy gotowi pod okienkiem, ktore nam sprzedalo bilet na busa (na ktorego miala nas dowiezc taksowka). Po jakims czasie pojawil sie kierowca taksowki i zabral nas i jeszcze jedna pare. Ale cos mu nie pasowalo, ze my chcemy na dworzec. Zapakowal nas do taksowy (transporter) i zaczal gdzies dzwonic. W taksi juz siedzialo pare osob i czekalo.  Nastepnie kazal nam wysiasc, zdjal nasze bagaze  z dachu i powiedzial, ze nasza taksowka bedzie za 2 minuty.  Pawel nie wytrzymal (mi nawet brewka nie pykla) i wrocil do okienka i zapytal co dalej. Juz bylo kolo 9 tej a my mielismy bilet na busa na 9 ta. Okienkowa wyrocznia powiedziala, ze zaraz bedzie taksi. Przyjechala faktycznie i nas zebrala, ale czekala na wiecej bo 2 osoby to malo. Kierowca powiedzial, ze 9 po 10tej ruszymy, ale mial namysli 10 po 9 tej ;). W pewnym momencie powiedzial, ze jednak jedziemy bo nastepni delikwenci dopiero jedza sniadanie. Dotarlismt w koncu na 'dworzec' i znowu czekalismy, az bus do VV sie zapelni. Czekanie urozmicone zostalo obserwowaniem jak w sasiednim busie wymieniano zamek od klapy.  W koncu ruszylismy. Scisnieci na tylnej laweczce, siedzac prawie bokiem w 4 tym rzedzie z plecakiem obsikanym przez kota (prany 2 razy) na kolanach. Ale szybko przestalismy zalowac, ze siedzimy na koncu, gdy podjazdy i zjazdy daly sie we znaki, i pani w drugim rzedzie zwrocila sniadanko. My sie czulusmy ok, zadnych doleglliwosci. Tylko stopy troche swedzialy, zeby ruszyc w te gory, ktore mijalismy. Ehh nastepnym razem.

Friday 28 December 2012

Luang Prabang na skuterze

Dzis postanowilismy pozwiedzac okolice w sposob wysoce leniwy czyli wypozyczylismy skuterek i pomknelismy z zawrotna predkoscia ;) po okolicy.  Celem byly wodospady na poludniowy zachod (30km) od miasta.  Byloby calkiem super, gdyby nie to, ze ktos wylaczyl ogrzewanie. Slonce wyszlo dopiero po tym, jak dotarlismy do celu. Miejsce okazalo sie niezwykle urocze z mozliwoscia aktywnego spedzania czasu. My wybralismy wdrapanie sie na szczyt wodospadu sciezka przez dzungle (dla Pawla tutaj jakiekolwiek nagromadzenie drzew to dzungla :p). Zrezygnowalismy z tarzanich skokow do wodospadu. Tlum gapiow nas oniesmielil ;-) Po krotkim obiedzie wrocilismy do Luang Prabang. Tym razem bylo nam cieplo, nawet gdy rozwinelismy predkosc nadswietlna (50 km/ h). A jutro dzien spedzimy w drodze do Van Vieng.

Thursday 27 December 2012

Luang Prabang

Dzien zaczelismy od zdobycia gotowki. Najpierw zapytalismy pani w okienku, ile dostaniemy za 100 funtow. Otrzymalismy rozliczenie na karteczce, ile dolarow wyniesie transakcja (platnosc karta) i ile dostaniemy kipow za odpowiednik 100 funtow w dolarach (?). Po namysle podalismy tej nieszczesliwej pani karte i paszport. Pani dala nam do podpisania wydruk z pobrania z karty, gdzie kwota byla w znow w dolarach. Nastepnie pani zeskanowala paszport i rachunek z karty. Dala nam druczek (z kalka) do wypelnienia (nr paszportu, adres, data urodzenia) i podpisania. Na wierzchu przybila pieczatke i wtedy dopiero odliczyla kwote w kipach. Po tak pieknie rozpoczatym dniu pozostalo nam tylko wydawac. I tak tez uczynilismy zwiedzajac miasto, jedzac, pijac i kupujac.

Wednesday 26 December 2012

Spływ do Luang Prabang

Kolejny dzien - kolejny wpis. Ehh rozpieszczaja tym darmowym wi-fi.Tym razem mała odmiana - Paweł przy klawiaturze. Dzisiejszy dzień nam "upłynął"  na pokonywaniu kolejnych meandrów rzeki Mekong. Start z Pak Beng nastąpił przed 10, z prawie godzinnym opóźnieniem. Wczoraj nas poinformowano,że nazwa 'slow boat' dotyczy każdego etapu podróży łącznie z załadunkiem i rozładunkiem, więc pewne opóźnienia są w pakiecie. Po drodze (rzece) było kilka przystanków w nieoczekiwanych miejscach, np.przy niewielkich plażach na ktore wprost z dżungli wybiegały gromady dzieciaków. Przed 18 dotarliśmy do Luang Prabang. Pół godziny później znaleźliśmy nocleg.Planujemy zwiedzać lokalne atrakcje przez następne trzy dni. Ahoj!

Tuesday 25 December 2012

Pak Beng

Po wczesnej pobudce (5 rano) poszlismy na autobus (lokalny) do granicy z Laos. Cel: dwu dniowy 'rejs' po Mekongu. Po dotarciu na granice i przejsciu przez tajski urzad celny stanelismy na ziemi niczyjej. Natepnie przeplynelismy przez upMekong do Laosu i zdobylismy wize.  Teraz na spokojnie moglismy kupic bilet na lodke i zjesc sniadanko. Wyplynelismy dopiero kolo 12 i po 6 godzinach dotarlismy do Pak Beng. Jutro powtorka z rozrywki az do Luang Prabang, gdzie zostaniemy pare dni. A teraz siedzimy na tarasie, pijemy Beerlao i jemy kolacje :)

Monday 24 December 2012

Wesolych Swiat

My juz po  Wigilii i pasterce. Byla ryba z curry z ryzem, zupa z noddle'ami, ciasto bananowe i arbuz. Objedlismy sie, ze az ciezko bylo sie ruszac.  A na pasterke poszlismy do chrzescijanskiego (prezbiterianie chyba) kosciola. Byly kolendy, szopka, choinki i mnostwo jadla. A teraz idziemy spac, bo jutro rano jedziemy w dalsza droge.Wesolych Swiat!

Chiang Rai na rowerach



























Chiang Mai - trekking dzien 2








Chiang Mai - trekking dzien 1