Saturday 29 December 2012

Vang Vieng

No i dotarlismy.  Vang Vieng to ciekawie polozona mekka luzakow.  Dla starszego rodzenstwa teraz padnie zapewnienie, ze bedziemy rozsadni. Dla mlodszego rodzenstwa dodamy, ze jeszcze nie jestesmy tacy starzy, zeby nie wiedziec jak sie bawic ;).  A teraz taka mala dygresja o samej podrozy do VV. Wstalismym, spakowalismy sie i o umowionej godzinie (8.30) bylismy gotowi pod okienkiem, ktore nam sprzedalo bilet na busa (na ktorego miala nas dowiezc taksowka). Po jakims czasie pojawil sie kierowca taksowki i zabral nas i jeszcze jedna pare. Ale cos mu nie pasowalo, ze my chcemy na dworzec. Zapakowal nas do taksowy (transporter) i zaczal gdzies dzwonic. W taksi juz siedzialo pare osob i czekalo.  Nastepnie kazal nam wysiasc, zdjal nasze bagaze  z dachu i powiedzial, ze nasza taksowka bedzie za 2 minuty.  Pawel nie wytrzymal (mi nawet brewka nie pykla) i wrocil do okienka i zapytal co dalej. Juz bylo kolo 9 tej a my mielismy bilet na busa na 9 ta. Okienkowa wyrocznia powiedziala, ze zaraz bedzie taksi. Przyjechala faktycznie i nas zebrala, ale czekala na wiecej bo 2 osoby to malo. Kierowca powiedzial, ze 9 po 10tej ruszymy, ale mial namysli 10 po 9 tej ;). W pewnym momencie powiedzial, ze jednak jedziemy bo nastepni delikwenci dopiero jedza sniadanie. Dotarlismt w koncu na 'dworzec' i znowu czekalismy, az bus do VV sie zapelni. Czekanie urozmicone zostalo obserwowaniem jak w sasiednim busie wymieniano zamek od klapy.  W koncu ruszylismy. Scisnieci na tylnej laweczce, siedzac prawie bokiem w 4 tym rzedzie z plecakiem obsikanym przez kota (prany 2 razy) na kolanach. Ale szybko przestalismy zalowac, ze siedzimy na koncu, gdy podjazdy i zjazdy daly sie we znaki, i pani w drugim rzedzie zwrocila sniadanko. My sie czulusmy ok, zadnych doleglliwosci. Tylko stopy troche swedzialy, zeby ruszyc w te gory, ktore mijalismy. Ehh nastepnym razem.

4 comments: