Wednesday 16 January 2013

Sydney czyli kwarantanna dla smoka

Po przylocie do Sydney musielismy zdeklarowac drewniane pamiatki (smok z Chiang Rai) i buty (brudne od czasu trekkingu w Chiang Mai) do kwarantanny. Smok zostal ogladniety i oddany, ale buty musialy zostac umyte (hyhy).
Ogolnie Sydney nam sie bardzo spodobalo, ale przezylismy szok cenowy (zgadnijcie kto bardziej ;-P). Pojechalismy na Bondi Beach, wykapalismy sie w oceanie i polezelismy na plazy, a potem zrobilismy rundke honorowa wokol opery i portu. Bylo sporo ludzi (raczej posh) i turystow, ale nikt na nas nie trabil, nie namawial na tuk tuka i jakos tak atmosfera byla spokojna. W hotelu internet byl platny (1 h wifi 10 $?!!!) i bardzo wolny. Jak sie tez okazalo nie obslugiwal mojej poczty ani bloga, wiec wpisu nie bylo. Nie moglismy sie tez zaczekinowac na lot dlatego mielismy wczesna pobudke (5 AM), zeby podjechac na lotnisko. Acha... transfer na lotnisko tez jest platny (6$ od osoby). A co mniej juz calkiem zszkowowalo to to, ze nie ma darmowego polaczenia miedzy terminalami (domestik - international).

No comments:

Post a Comment